niedziela, 15 marca 2015

W PUNKTACH ... CO U MNIE

Chroniczny brak czasu nadal, ale światełko w tunelu już widać całkiem wyraźnie. Niech tylko ta wiosna już będzie. 

1. PRACA. W szkole bez większych zmian. Jest dobrze, chociaż wiadomo, że lepiej zawsze może być. Dzieciaki nie dają w kość, bardziej niż zwykle, ani ich rodzice - właściwie to z rodziców mogę być zadowolona. Z jednym chłopcem mam większe przejścia i niestety często może się wydawać że go dręczę lub jestem złośliwa, ale jego mama ciągle podkreśla mi, że wobec niego muszę być wyjątkowo stanowcza, bo on niestety chce wszędzie dowodzić, a zupełnie tego nie umie i jest przy tym ogromnym egoistą. Więc gdyby ktoś czasami posłuchał z boku naszego dialogu, to po pierwsze powiedziałby "dookoła sami wariaci" a po drugie śmiałby się i pukał w czoło niczym na filmie Monty Python'a (takie chore rozmowy prowadzimy) np. 
- Czemu nie piszesz?
- Przecież piszę!
- Nie, nie piszesz, bo dopiero wziąłeś pióro do ręki!
- Pisałem! Tylko Pani podeszła i mi przerwała!
- Nie pisałeś, dlatego do Ciebie podeszłam.
- Bo chwilę myślałem, ale też pisałem. 
- A dlaczego masz zadanie 1-sze nie zrobione, a my już jesteśmy przy 3-cim?
- Bo mi Pani przerwała! ...itp.
Poza tym dużo pracy papierkowej, czego nikt z nauczycieli nie znosi. Nie dość, że sprawdziany, materiały do lekcji, dzienniki, zeszyty, ćwiczenia, to jeszcze tona biurokracji. Ciągle mam jakieś tyły. Ale doszłam do wniosku - trudno, systematyczność nie jest moją mocną stroną, więc wolę przysiąść 2 razy, a resztę przeznaczyć na książkę i film, niż ciągle w wolnej chwili siedzieć w papierach.
Z kolegami w pracy nie mam problemów, a wręcz fajnie się dogaduję no i z moim Dyrektorem też. Chociaż ostatnio powiedział, że obowiązkowo ja i moja rówieśniczka musimy iść na kurs dla wychowawców, bo dyscyplina u nas w klasach nie jest na najwyższym poziomie. No cóż, mój charakter daleko leży od rzeczowników "zołza", "generał", "sędzia" itp. No to czekam na termin kursu.


2. DOM. Tu jest lepiej i gorzej. Ostatnio częściej gorzej. Nie przestaję się dziwić, jak dwie czy nawet trzy rodziny mogą latami mieszkać pod jednym dachem? Oczywiście wiem, że są tam spory, kłótnie i ciche dni, ale mimo wszystko oni ciągle pod tym jednym dachem. Ja mam dość mieszkania z rodzicami. Ciągle jestem miedzy młotem, a kowadłem, miedzy mężem, a moją mamą czy tatą. Każdy ma swoje przyzwyczajenia, każdy by chciał mieć swój kąt i chwilę ciszy, ale nie jest to możliwe na jednym poziomie domu. Myślałam kiedyś, że szybko uwiniemy się i góra powstanie, ale niestety nie udaje się to. Nie tracę jednak nadziei. Zastanawiam się tylko, czy może nie byłoby zdrowiej pojechać do Krakowa, do mieszkania męża w Kamienicy i tam na 2-3 lata się przenieść, by potem wrócić znów na wieś, ale już na drugie piętro. To jednak spowoduje, że ... mieszkanie trzeba trochę odremontować i niestety nie będzie wynajmowane przez ten czas i może odczuje się brak tych pieniążków z wynajmu. A z drugiej strony. Jak zrobi się ciepło to chcemy częściej jeździć do Zawoi, do domku mojego męża, obok lasu. 
Poza tym Maluch czasami tak daje w kość, ten bunt 2-3-latka ... a do tego cechy charakteru taty, no czasami w pupę dostanie, bo inaczej trudno go do pionu postawić. Ale nasze dziecko ani nie jest przesadnie użalające się nad sobą, ani pamiętliwe, więc ciągle się kochamy najbardziej na świecie. I to jest największa zapłata, kiedy wkurzy mnie na maksa, popłacze gdzieś przy babci, a potem przychodzi "mamusiu kocham" ;-) To jest sukces wychowawczy ;-) 

3. CZAS WOLNY. Mam go jak na lekarstwo. Najczęściej jest tak. Praca, potem od 15-ej Maluch, od 21:30 czas dla siebie. I wtedy odrobina pracy, rozmowa z mężem i film lub książka, kąpiel, gazeta. (Właśnie Maluch się obudził, więc koniec blogowania).
Przynajmniej 4 razy w tygodniu poćwiczę sobie coś, przejadę na rowerku stacjonarnym i chcę więcej biegać, póki co 3 razy dopiero mi się udało wyrwać na stadion. 
Najczęściej o 24-ej idę do łóżka, jak cały dom już dawno śpi.


P.S. Czytam wszędzie, tylko nie w pracy. Czytam codziennie, zawsze gdy znajdę choćby 10 minut. Czytam wszystko, ale tylko to co mnie interesuje (a interesuje mnie wiele). 

niedziela, 8 marca 2015

I PO FERIACH ...

Maluch śpi, mąż pojechał do kolegi na PlayStation i nocowanie, więc mam spokój.
Ferie zapowiadały się inaczej, a były ... beznadziejne i cieszę się, że już się skończyły. W pierwszym tygodniu mąż pojechał na kilka dni na Śląsk więc miało być spokojnie, luźno i bez nerwów. A nerwy się skumulowały, bo Mały się rozchorował i w środę kaszlał dosłownie co minutę i dosłownie cały dzień. Byłam w szoku, a tu lekarka dziś nie przyjmie, tylko jutro. Jutro Moni (mojej kuzynki-przyjaciółki) nie ma bo idzie do pracy i nie będzie nas miał kto zawieść. Mąż zabrał samochód, mój u mechanika, brat pojechał na delegację, wszyscy znajomi w pracach do południa ... dramat! Wreszcie telefon do brata, On do mechanika "auto nadal nie ruszone, więc jedź, zabieraj go, zrób co masz zrobić i znów zawieś do mechanika". Sąsiad zawiózł mnie do mechanika, bo na nogach szła bym tam pewnie 45 minut. Następnego dnia do lekarki z kaszlącym i wymiotującym Maluchem - diagnoza - początek jednostronnego zapalenia płuc - super! 


Antybiotyk, leki i cała lista co kiedy i ile dni i co potem. Na szczęście moje dziecko (chociaż nie wygląda) zażywa i je chyba wszystko co mu podsuwam. Tylko te wymioty, biedny, nacierpiał się swoje, bo nawet w nocy budził się i wymiotował. Nasza drewniana podłoga też swoje przeżyła w czasie tej choroby. 
W piątek, późnym wieczorem wrócił mąż i po dziecku nawet nie było większego śladu po chorobie (chociaż liczba i rodzaj leków skazywały co innego). Przyjechał z Dodą. Więc chociaż teraz liczyłam, że będzie zdecydowanie lepiej.
Trochę pooglądaliśmy filmów, trochę poczytałam, trochę pogadałam z małolatami (Doda i bratanice) i jakoś zleciało. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał "hej, ona ma ferie, wieźmy jej syna na 2 godziny niech sobie odpocznie". Dobrze, że chociaż raz się wyrwałam z ekipą, bo zaplanowałam z mężem i dziewczynkami wypad do kina na 4D "Jupiter". Mnie osobiście film się spodobał, chociaż nie ukrywam, że efekty i obsada zrobiły swoje. 
Najlepsze jest to, że wreszcie zaczęłam wygospodarowywać czas na czytanie książek ;-) Kosztem czego? Przygotowywania się do pracy i pilnowania stron internetowych (między innymi tu) których się podjęłam.